Stres kontrolowany
Recenzja gry CupheadCuphead to produkcja, która zachwyciła mnie już w trakcie jej pierwszych pokazów - a wszystko za sprawą stylistyki. Przedstawia nam ona postać tytułowego Cupheada, jak również Mugmana (który jest grywalny w module kooperacji), czyli uroczych ludzików z filiżanką zamiast głowy. Ich historia wcale nie jest niedojrzała i błaha, do czego przyzwyczaić nas mogły kreskówki z Myszką Miki na pierwszym planie - obaj bohaterowie bowiem są ogromnymi hazardzistami. Choć sztuka hazardu opanowana została przez nich do perfekcji, ogromne wygrane przyciągają uwagę Szatana - właściciela kasyna. Wychodzi on z iście diabelską propozycją - jeżeli przyjaciołom uda się wygrać jeszcze jedną rozgrywkę, wejdą w posiadanie całego kasyna. Przegrana z kolei zakłada utratę ich dusz.
Filiżankogłowi bohaterowie godzą się i - niestety - przegrywają. A to feler! Teraz mogą albo rzeczywiście stracić swoje dusze, albo też wyruszyć w podróż po krainie, by zbierać dusze innych dłużników. Wybór dość oczywisty.
Hazard wciąga!
Rozpoczynając rozgrywkę w Cuphead przeniosłem się na mapę będącą swojego rodzaju odskocznią od bieżącej rozgrywki. Mogłem tutaj wybrać poziom, w którym następnie się bawiłem, czy też zrobić zakupy. Zabawa w Cuphead dzieli się na dwa podstawowe moduły. Pierwszym jest walka z bossami - stając do tego typu pojedynków od razu musiałem być gotowy na duże wyzwanie i długi pojedynek. Za każdym razem testowana była moja podzielna uwaga i refleks - jako że tej pierwszej nie mam, musiałem zdawać się na ten drugi. I właśnie to stanowiło dla mnie wyzwanie.
Drugim trybem rozgrywki jest tak zwany „run & gun” - na tego typu poziomach naszym zadaniem jest przebiegnięcie poziomu do końca. Choć z samych założeń może się to wydać proste, wcale takie nie jest. Poziomy są najeżone niebezpieczeństwami, a opanowanie tego, jak każde z nich działa wymaga od nas czasu i dużej dozy spostrzegawczości. A jeżeli mało nam przejść dany etap (co tyczy się również i bossów), zawsze możemy spróbować zrobić to w perfekcyjny sposób. Na końcu każdego z nich jesteśmy bowiem oceniani i to, czy straciliśmy jedno z żyć, bądź też czy sparowaliśmy przeszkody, gdy była ku temu sposobność zaczyna grać niemałą rolę.
Cuphead to zatem gra przewrotna, której - na przekór mainstreamowi - walki z bossami są przeplatane etapami platformowym, a nie na odwrót.
Razem ciaśniej
Mój pierwszy kontakt z Cupheadem zaliczyłem na kanapie przyjaciela i to właśnie kooperacja jest chyba najmocniejszą stroną tej gry. To prawda, obaj nieźle się nadenerwowaliśmy przy każdym z etapów. Zdarzały się momenty zawahania, zwątpienia - może przeskoczyć do kolejnego poziomu? Może odpuścić zdobywanie monety, którą próbowaliśmy przechwycić już po raz tysięczny? Mimo wszystko, gra trzymała nas przy monitorze - i to przez długie, długie godziny. Odkrywanie świata w kooperacji jest jeszcze bardziej wymagające, niż w pojedynkę. Wszystko za sprawą tego, że na ekranie zawsze dzieje się bardzo dużo, a czasem ciężko jest nam się odnaleźć. Mimo to, przechodzenie kolejnych poziomów sprawia nam dziką przyjemność, a satysfakcja płynąca z otrzymania najwyższej oceny jest jeszcze większa. Nie żebyśmy mieli wiele takich przypadków.
Krzysztof Kałuziński, nasz redaktor, twierdzi:
Paradoksalnie Cuphead potrafi być trudniejszy w coopie, niż w singlu. Na ekranie cały czas dużo się dzieje i w ogniu walki łatwo pomylić postacie. Cuphead i Mugman wyglądają podobnie, odróżnia ich tylko kolor, więc łatwo o błąd. Wkrada się większy chaos, rozkojarzenie i widać to nawet w etapach Run & Gun. Nie tak łatwo jest się zgrać, szczególnie że bohaterowie zajmują sporą część ekranu i części nadchodzących zagrożeń po prostu nie widzimy. Mimo to warto zaangażować znajomego, bo Cuphead w coopie wciąga, bawi i (za bardzo) nie frustruje.
Czy to Myszka Miki?
Nie mógłbym spojrzeć na siebie w lustrze, gdybym nie poświęcił osobnego akapitu oprawie audiowizualnej. To, co bowiem ujrzałem w tej grze naprawdę mnie zachwyciło. Stylistyka całości jest doskonała - non stop czuć jest klimat starego filmu animowanego. Tutaj również dużą rolę pełni zróżnicowanie. W każdym poziomie gościmy tylko przez chwilę (w zależności od naszych umiejętności, rzecz jasna), a zaraz potem pędzimy do kolejnego - wcale niepodobnego. Projekty i animacje bossów, z którymi się zmagałem zachwyciły mnie - za każdym razem byłem pod wielkim wrażeniem pomysłowości twórców. Walory estetyczne jak najbardziej na plus! Dodajmy do tego oprawę muzyczną, która buduje klimat i po prostu uprzyjemnia zabawę, a otrzymamy eliksir na genialną technicznie grę.
Świeżo ubity nieodgrzewany kotlet
Cuphead można zdecydowanie nazwać świetną platformówką. Doskonałą dla osób lubiących wyzwania, nie poddających się zbyt łatwo i takich, które oczekują od gier zróżnicowania, oryginalności, zaskakiwania na każdym kroku. To gra, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a z którą wiążę teraz sporo przyjemnych wspomnień. Jest czymś nowym, czymś, co w czasach powtarzalności i miliona podobnych pozycji zdecydowanie się wyróżnia. Nawet jeśli nie jest się wielkim wielbicielem gatunku, warto spróbować - chociażby dla samej magicznej otoczki. Cuphead nie jest grą „na raz”, a fan gier zręcznościowych znajdzie tu zabawę na długie godziny. Zabawę, do której wciąż będzie wracał.
Zobacz na GOG Kopię gry do recenzji dostarczył GOG.com - jej cyfrowy wydawca. Recenzja napisana w oparciu o wersję na PC.