Nie dla strachliwych...
Recenzja gry Resident Evil: RevelationsPrzed wejściem na pokład
Resident Evil to seria gier, która na mojej półce zajmuje miejsce szczególne. Tym bardziej ucieszyłem się, iż niedługo po "szóstce" znów miałem okazję poznać losy zarówno dobrze znanych bohaterów (Jill Valentine, Chris Redfield), jak i tych dopiero w serii raczkujących (Parker Luciani). Już w zeszłym roku gra święciła triumfy na 3DSie, zaskakując posiadaczy handheldów swoim poziomem - nic więc dziwnego, że firma Capcom zdecydowała się wydać ten produkt również na PC i inne konsole. Jak Revelations prezentuje się teraz? Miło mi zakomunikować, że kolejna część przedstawia model rozgrywki bardzo podobny do pierwszych części serii, a do akcji wkracza legendarna Jill Valentine.
Witamy na pokładzie luksusowego statku Queen Zenobia
Fabularnie Revelations nie zaskakuje. Po raz kolejny BSAA zostaje wysłane w celu zbadania i wyeliminowania ewentualnego zagrożenia. Jill Valentine wraz z partnerującym jej przez większość gry sympatycznym Parkerem Lucianim prowadzą śledztwo na statku Queen Zenobia należącym do terrorystów. Nietrudno domyślić się, iż bohaterom przyjdzie się zmierzyć z kreaturami żyjącymi na tym luksusowym okręcie. Na pierwszy rzut oka Queen Zenobia wydaje się być zupełnie opuszczona, ale wszechobecna krew i ciała załogi oraz niepokojące dźwięki dochodzące z tuneli wentylacyjnych sugerują, że może być inaczej. Z czasem okazuje się zresztą, że zagrożenie jest o wiele większe, a spisek z nim związany sięga dalej, niż można by przypuszczać.

Queen Zenobia to luksusowy statek skrywający wiele tajemnic.
Losy Jill i Parkera to prawdziwy survival horror. Gracz nie mierzy się tutaj co prawda z hordami wrogów niczym w RE6, lecz zamiast tego przeciwnicy są potężniejsi, pojawiają się nagle, a amunicji jest jak na lekarstwo. Wisienką na torcie są także walki z bossami, które potrafią być ciężkim wyzwaniem - wymagają nie tylko szybkich palców i dobrej broni, ale także planu i wykorzystania słabych punktów rywala. Finalny przeciwnik napsuł mi mnóstwo krwi i musiałem się ostro napocić, by się go pozbyć. Dzięki temu pokonanie bossa nie tylko pcha akcję do przodu, lecz również daje ogrom satysfakcji. Podobnie, jak na przykład w części trzeciej serii, wiele lokacji zwiedzamy kilkakrotnie. Queen Zenobia to ogromny statek, ale nie wszystkie pomieszczenia są dla gracza od razu dostępne, wiele z nich wymaga specjalnych kluczy. Często przyjdzie nam także rozwiązywać zagadki i penetrować każdy zakamarek w poszukiwaniu bezcennej amunicji i leczących ziół.
Miłym urozmaiceniem jest możliwość wcielenia się w innych agentów BSAA podczas krótkich etapów, które pozwalają trochę odetchnąć i poznać historię z innej strony. Są one z reguły proste i opierają się głównie na walce. Jako Chris Redfield działamy wspólnie z Jessicą Sherawat, byłą partnerką Parkera. Znacznie bardziej podobały mi się jednak etapy, w których spotykamy Keitha Lumleya i Quinta Cetchama. Obaj panowie są chyba najbardziej wyluzowanymi pracownikami BSAA i słuchanie ich dialogów było tak przyjemne, że zupełnie zapomniałem jak miło grało mi się Jake'iem z RE6.
Klimat RE: Revelations jest ciężki, dominuje nastrój grozy, którego tak bardzo brakowało w szóstce. Wreszcie mamy do czynienia z survival horrorem z prawdziwego zdarzenia. Tym samym seria wraca do korzeni, biorąc z nich to, co najbardziej wartościowe.
Zapraszamy do restauracji na specjalne danie szefa kuchni

Każdy z wrogów ma słaby punkt.
Tym razem nie mamy możliwości wyboru bohatera przed przystąpieniem do działania, ale zostaje nam to narzucone przez twórców zależnie od etapów, w których uczestniczymy. Graczom wynagradza to jednak tryb Szturmu, który pozwala wyżyć się na przeciwnikach w wielu różnych lokacjach znanych z części fabularnej. Zanim przystąpimy do czystej eksterminacji przeciwników wybieramy broń, zakupujemy dodatki i zabieramy się do walki. Tryb Szturmu możemy przechodzić zarówno sami, jak i ze znajomymi, co jest sporym plusem. Do wyboru jest zresztą wiele postaci, a każdą gra się nieco inaczej.
Załoga zadba o Państwa potrzeby
Sterowanie nie stanowi większego problemu. Podobnie jak w RE6 możliwy jest jednoczesny bieg i strzelanie. W teorii możliwy jest także unik wykonywany za pomocą przycisku odpowiadającego za bieg do przodu lub obrót. W praktyce nie działa to niestety zbyt dobrze, często zamiast uciec przed niebezpiecznym ciosem sami pakujemy się w ramiona wroga lub odwracamy się do niego plecami, stając się jeszcze łatwiejszym celem.

Podczas Szturmu do wyboru mamy wielu bohaterow.
Podczas gry często przychodzi nam natknąć się na różnego rodzaju bronie, kilka rodzajów pistoletów, strzelb czy karabinów różniących się między sobą parametrami, takimi jak szybkość strzału czy wielkość obrażeń. Każdą z nich możemy dodatkowo modyfikować za pomocą znalezionych części, zwiększając jej osiągi, pamiętając jednak o ograniczonej ilości slotów. Swoistą nowością jest również Genesis - urządzenie umożliwiające badanie ciał przeciwników (dzięki takim ekspertyzom możemy zdobyć leczące zioła) oraz wyszukujące ukrytą przed naszymi oczami amunicję.
Prosimy nie zaglądać na zaplecze
Konwersja z 3DS nie obyła się bez zgrzytów, choć eksperci z Capcom zadbali o to, by gracze nie mieli na co narzekać. Grafika być może nie wygląda jak cud techniki, ale nie odstaje także od aktualnych standardów. Mając w pamięci skąd pochodzi pierwotna wersja, jest to spore osiągnięcie. Pewne wątpliwości mam do sztucznej inteligencji partnera, który znacznie gorzej ściąga na siebie uwagę wrogów niż w RE6, a bywały momenty, że wykazywał się aż zbytnim pacyfizmem. Zresztą przeciwnicy też nierzadko nie zwracali na moich pomocników uwagi, całkowicie skupiając się na mnie, co nieco sztucznie podwyższało poziom trudności. Warstwa dźwiękowa to już jednak inna bajka. Głosy jak zwykle dobrane zostały świetnie, a sama muzyka potrafiła podkręcić klimat do niewyobrażalnego poziomu. Ponadto dynamicznie zmieniała się z nastrojowej i pełnej grozy w bardziej wesołą w zależności od sytuacji i tego, jakiego bohatera akurat prowadziliśmy.
Dziękujemy za wybranie okrętu Queen Zenobia

Jill Valentine i Parker Luciani - zdjęcie pamiątkowe.
Po RE6 utraciłem nadzieję, że seria jeszcze kiedykolwiek zahaczy o survival horror i znów ważne będzie w niej przetrwanie, a nie jedynie masakra na różnego rodzaju trupach i mutantach. Pogodziłem się z tym, bo nawet pomimo tego bardzo dobrze się przy niej bawiłem. Zupełnie inne wrażenia płyną jednak po kontakcie z Revelations - wreszcie mogłem poczuć się tak, jak niegdyś w Raccoon City. Grając przy zgaszonym świetle w nocy, ze słuchawkami na uszach wsłuchiwałem się w każdy odgłos dochodzący z korytarzy okrętu Queen Zenobia i nie raz zdarzyło mi się podskoczyć, gdy nagle znikąd pojawił się przeciwnik. Były momenty, w których desperacko przeszukiwałem każde pomieszczenie w poszukiwaniu broni. Nawet kiedy zdawało mi się, że wreszcie jestem przygotowany na wszystko i znam każdy słaby punkt wroga, działo się coś niespodziewanego, co uczyło mnie pokory. RE: Revelations nie jest grą idealną, ale nawet mimo pewnych ograniczeń w mojej pamięci pozostanie jako gra nie tylko najbliższa pierwszym częścią, lecz również jedna z najlepszych od wielu lat.}



